Przy okazji opublikowania Debila w postaci planowanego kibla naszły mnie wspomnienia...
Na polanie siedzi jeż i je jabłko. Przychodzi wilk i się pyta: co jesz? A jeż: co wilk?
Masakra, Ale tak po prawdzie pamiętam ostatni koncert Dżemu w Jarocinie w 1992 roku, The Bill w 1993 r., Pawła Kukiza i Piersi jak się przebrał za Batmana i śpiewał idzie ZCHN w 1991 r., jak również nikomu nieznane zespoły jak Damnation z Białegostoku i Major Smiss z Sopotu. Era zielonego słońca zawsze zostanie mi w pamięci. Pamiętam, jak banda pijanych punoli skroiła mojego kolegę z kolczyków i zegarka, jak podpierdolili nam na plebanii buty sprzed namiotu i koleżanka musiała sobie kupić wkurwiająco niebieskie trampki PRLowskiej produkcji. Ale i tak do sklepu szła na bosaka :-)). Pamiętam, jak przekupiłem dyrektora szkoły żeby wynajął nam miejsce do spania - klasa szkolna :-)) Jak piliśmy piwo w sklepie, pomimo iż była prohibicja (na zapleczu sklepu, z plastikowych butelek), jak jeździło się do pobliskiego Pleszewa do Kufloteki. Tam gość polewał piwo z miski, którą trzymał w lodówce, aby piwo było zimne. A później...... a później ludzie leżeli w rowach po obu stronach drogi, tam gdzie zwykle rolnicy ciągną ręce wracając zmachani z pola... Pamiętam, jak nie powiem kto, miał gandzię w pokrowcu od śpiwora i połowa Jarocina nie była w stanie wykorzystać tych zapasów. Pamiętam jak Pan Stanisław (mam nadzieję, że żyje) i jego żona częstowali nas każdego dnia śniadaniem i czekoladą. Pamiętam jak miałem włosy prawie do pasa i jak moszowałem pod główną sceną, a po koncercie nie mogłem umyć głowy i następnego dnia sterczały lepiej niż na cukrze. Pamiętam bramę wejściową na główną scenę, gdzie po obu stronach były drzewa najeżone nożami, maczetami, widelcami, kastetami i innymi metalowymi przedmiotami. PAMIĘTAM JAK KTÓREGOŚ ROKU NA PERONIE W BYDGOSZCZY nasz pociąg mijał się z pociągiem jadącym na pielgrzymkę do Częstochowy (miał wtedy przyjechać Papież JPII). Tłum z naszego pociągu krzyczał: "pozdrówcie Papieża, my pozdrowimy Szatana" :-)). Pamiętam gościa w pociągu, który ze złamanym kręgosłupem i w gorsecie ala Golem jechał na festiwal. Pamiętam NOSA, który po wypiciu kubka żubrówki chciał popełnić samobójstwo, a skończył na glebie w kiblu przytulając się do muszli.
W SUMIE NIE WIEM CO MNIE NASZŁO. IDĘ POPRACOWAĆ NAD OPUCHLIZNĄ...
Pozdro dla wszystkich, którzy też nad tym dzisiaj pracują.................
Witaj!Twoje teksty sa wolaniem o pomoc. Mam racje? Zycie to nie koncert zyczen i nie sklada sie z samych pomyslnych zdarzen, niestety. Utrata pracy czy rozstanie to tylko niepowodzenia. Kazdemu moga sie przytrafic. Wazne co dzieje sie potem, a najwazniejsze to nie popadac w bezradnosc i zniechecenie. Nie mozna zyc w ciaglym poczuciu winy. Powiedz sobie: od dzis bede traktowac siebie bardziej laskawie, okaze sobie wyrozumialosc. Rob to, co jest mozliwe, a niemozliwe odpuszczaj, bez poczucia winy. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńCałe życie wołamy o pomoc.
OdpowiedzUsuńNiestety, zazwyczaj bezgłośnie.
Reszta to prawda. I jest to niczyja wina. Utrata wszystkiego daje szansę na stworzenie wszystkiego od nowa. Daje szansę na nowy początek reszty naszego życia. A życie ludzkie jest bezcenne... więc twórzmy / współtwórzmy je każdego dnia na nowo... nowy początek końca /A.